Stali czytelnicy bloga pamiętają być może, że szóste urodziny Potwora odbyły się w klubie wspinaczkowym. Było to wydarzenie, które odbiło się szerokim echem, a przynajmniej jednych rodziców wpędziło w biedę, gdy ich dziecię zapałało miłością do wiszenia na wysokościach. Tymczasem Potwór wydawał się zapomnieć o możliwości spalania kalorii podczas wspinania. Prawdopodobnie miało to związek z ciepłym latem i chęcią spędzania czasu na powietrzu (nie napiszę, że świeżym, bo w mieście Potwornickich ten przymiotnik prawie nigdy nie jest prawdą). Jednak wraz z nadejściem jesiennych chłodów, mgieł i niepogody bestia przypomniała sobie, że ma jeszcze kupony na darmowe wejście na ściankę. Dlatego też w pewną niedzielę Tata i Potwór wyruszyli do znajomego miejsca, aby wykorzystać gratisy i spędzić ciekawie popołudnie.Na wstępie Tata Potwora przeszedł przeszkolenie z asekuracji. Mimo że był w harcerstwie, to nigdy jakoś nie opanował sztuki robienia węzłów – stąd chwilę trwało zanim ogarnął to i owo. Traktował tę sprawę wyjątkowo poważnie, bo bezpieczeństwo potomka jest dla niego najważniejsze. Ten za to niecierpliwił się guzdralstwem ojca, ale grzecznie czekał aż zostaną opanowane podstawy zabezpieczeń. Później zaczęła się wspinaczka. Była chwila strachu i wahania, ale później praktycznie każda ścianka kończyła się za wcześnie – pod sufitem hali. Jeszcze więcej radości sprawiała specjalna drabinka, z której można było zeskakiwać i latać na wysokościach na rozbujanej linie. To była największa atrakcja tego popołudnia. Tata Potwora miał też wiele radości, bo liny poobcierały mu ręcę – te, które poobijał poprzedniego dnia mordując się z nowym łóżkiem Potwora. Ale czego się nie robi dla dzieci, prawda?
Po dwóch godzinach szaleństwa Potwór padł na materac i powiedział “Już nie dam rady, ręce mnie za bardzo bolą”. W drodze powrotnej do domu zaczęło się snucie planów na kolejną wizytę “I ja tak będę się huśtał na tej linie aż znowu padnę”.