Nastała piękna pogoda. W związku z tym na tapetę powrócił temat wycieczek rowerowych. O ile w samej okolicy Potwornickich nie ma zbyt wiele miesc do takowych, choć i tak sporo, jak na niewielkie potrzeby początkujących. Potwór swój własny rower otrzymał rok temu od babci. Pod drzwi została dostarczona wielka paczka, w której znajdował się welocyped w milionie kawałków. Załączona instrukcja montażu była kserem ksera tłumaczenia z chińskiego, na angielski, na starocerkiewnosłowiański i później na polski. Jej przydatność była równa zeru, a ilość brzydkich wyrazów, którymi Tata Potwora raczył autorów tego dzieła podczas składania pojazdu wykraczała poza unijną średnią dla placów budowy. Po kilku godzinach zmagań Tata Potwora złożył rower. Był z siebie bardzo dumny. Szkoda, że w tym sezonie Potwór nie bardzo kwapił się do jeżdżenia, w czym zapewne nie pomógł nadmierny optymizm Taty. Otóż uznał on, że skoro Potwór świetnie jeździ na dwukołowcu odpychanym, to poradzi sobie z równowagą na rowerze. Dlatego też nie zamontował kół podpórek. Odbiło się to czkawką, bo Potwór zraził się do nauki.
Pewnego ciepłego dnia Tata Potwora miał urlop, bo trzeba było jechać z Potworem do dentysty. Później Potwór wrócił do przedszkola, a Tata obiecał, że odbierze go po zajęciach i pójdą na rower. Młody wyraził entuzjazm, co wydawało się dość dziwne. Natomiast reakcja po przyjściu z pojazdem była już do przewidzenia. Pisk, bunt, nie da rady, za trudno, nie chce, ratunku, mordują. Ale Tata Potwora był uparty i nauka trwała. Po pół godzinie Potworniccy dotarli do placu zabaw i o dziwo potomek był w coraz lepszym humorze i szło mu też coraz lepiej. Na tyle dobrze, że dał się wyciągnąć Mamie Potwora jeszcze w dwa kolejne dni. Wyraźnie zaczyna łapać tę trudną sztukę. Jeszcze jakieś dwa lata znoju i będzie można jeździć razem na wycieczki.



