Tata Potwora

Blog szalonego taty

Category: Zabawy Potwora (Page 1 of 20)

Wspinaczka

Zaniedbałem bloga. To oczywisty fakt, gdy patrzy się na częstotliwość ostatnich wpisów. Mógłbym tłumaczyć się robieniem kilkunastu projektów, pracą i generalnie brakiem czasu. Jednak, jak słusznie zauważyły Matki Frustratki, jest to marne wytłumaczenie. Zawsze da się jeszcze znaleźć chwilę wolnego czasu. Można nie gapić się bezmyślnie w ekran, albo sufit, co ostatnio zdarza mi się coraz częściej. Wynika to zapewne z przemęczenia, bo niczym typowy Polak biorę urlop głównie po to,  żeby popracować.

Wspinaczka

Dlatego teraz czeka mnie mozolna wspinaczka, aby odzyskać regularność pisania, a także pozyskać nowych czytelników i zapewnić rozrywkę starym. Młody staje się coraz doroślejszy. W rezultacie, coraz mniej zdarza nam się sytuacji wybitnie śmiesznych, wynikających z niezrozumienia otaczającego świata przez dziecko. On ma coraz wyraźniejsze poglądy i dojrzalej spogląda na wszystko dookoła. Niektóre uwagi są wyjątkowo celne, bo nie jest jeszcze skażony cynizmem, tumiwisizmem i niechemisizmem. Na wszystko przyjdzie czas. Oby później niż wcześniej.

Tymczasem młodego ponownie fascynuje wspinaczka. Co tydzień w piątek jeździmy na zajęcia. Początkowo był to tylko sposób, aby zapewnić młodemu zajęcia wychowania fizycznego, bo po przejściu na edukację domową, była to konieczność. Jednak z każdymi kolejnymi zajęciami młody zaczął nabierać pewności siebie. Jego umiejętności rosną i sam to dostrzega. Co więcej, wspinaczka obudziła w nim chęć podejmowania wysiłku i poprawiania osiągniętych rezultatów. Między innymi dlatego, że nie musi rywalizować z innymi, czego wyjątkowo nie znosi.

Wspinaczka spowodowała, że nie zraża się już tak łatwo niepowodzeniami. Widzi efekty praktycznie z tygodnia na tydzień i chce sam podejmować nowe wyzwania. To u niego pewna nowość. Raczej nie staraliśmy się go pchać do tego, aby rywalizował, skłaniając się ku zachęcaniu niż przymuszaniu. I teraz nastąpił przełom. Młody rwie się do zajęć, a jak któreś mu przepadną, to pędzi w inny dzień, żeby wspinać się przy użyciu autoasekuracji.

Dziś też byliśmy w centrum wspinaczkowym Avatar i młody znów zrobił coś nowego. Wspinał się na dużej sali używając tylko jednego koloru uchwytów. I to do samego sufitu. Jeszcze dwa tygodnie temu tego nie potrafił. Jest z siebie dumny i wcale mu się nie dziwię. Wspinaczka to dla niego ciągle zabawa i bardzo mnie to cieszy. Nie ma lepszej zachęty dla dzieci do czegoś niż przerobienie tego na zabawę.

Zatem wspinaczka. Dla niego po ściance, dla mnie do regularności. Może być ciekawie.

Facebooktwittermail
Facebook

Rower, podejście drugie

Wychodzi na to, że mogę zostać prorokiem. W kwietniu 2015 roku pisałem “Jeszcze jakieś dwa lata znoju i będzie można jeździć razem na wycieczki”. I proszę bardzo. Mamy kwiecień roku 2017 i młody jeździ na rowerze jak szalony. Wszystko odbyło się w ostatni weekend, co więcej w prima aprilis. Gdy moja małżonka zaproponowała, żeby odkręcić boczne kółka od roweru i zabrać młodego do Parku Lotników, nie sądziłem, że uda nam się cokolwiek osiągnąć. Od ponad dwóch lat starałem się zachęcić potomka do jazdy na rowerze, a skutki były co najwyżej średnie. Dlatego nie kwapiłem się specjalnie do tej wyprawy, zwłaszcza, że chciałem się zdrzemnąć po przedwczesnej pobudce. Nie było mi to jednak dane.

Młody pokochał rower

Pogoda była przepiękna, więc w sumie po chwili nawet nie bardzo żałowałem, że muszę ruszyć cztery litery z domu. W perspektywie miałem co prawda mnóstwo pracy, ale przecież robota nie zając, zawsze zdąży człowieka dopaść i przygnieść do ziemi. Na parkingu wydłubałem z bagażnika rowerek, a mama usadziła na nim młodego i stał się cud. Potomek wziął się i pojechał. Tak po prostu, z lekkim tylko popychem. Fru i już. Stałem zbaraniały i nie mogłem zebrać szczęki z rozgrzanego asfaltu. Co prawda z hamowaniem było trochę gorzej, a i kolejne starty sprawiały pewne trudności, to jednak widać było, że jest wielka chęć jazdy.

Objechaliśmy cały park. Spędziliśmy trochę czasu na tropieniu wiewiórek i graniu w piłkę, a potem pojechaliśmy uczcić osiągnięcia lodami i dobrym obiadem. Po powrocie na osiedle młody ciągle chciał iść na rower. To było niesamowite. Ganiał na nim z kumplami i szło mu coraz lepiej. Sytuacja powtórzyła się w niedzielę. Potomek jeździł jak szalony, tylko dalej nie szło mu z hamowaniem. Doszło zatem do tego, do czego dojść musiało. Potężna kraksa połączona z wywrotką i zdarciem kolana. Nastąpiło chwilowe obrażenie na rower. Jednak po południu znów można było ruszyć do akcji.

Młody szalał tym razem z mamą. Potrenował hamowanie i spędził na rowerze kolejnych kilka godzin. Wyraźnie mu się to spodobało i można oczekiwać, że lada dzień będzie chciał, żeby jeździć z nim na dłuższe wyprawy. Oznacza to, że będę musiał odkurzyć swój rower, który ostatnio był w użyciu w 2012 roku podczas wyprawy do Norwegii. Przeczuwam wymianę dętek, odrdzewianie i inne radosne regulacje. Będzie dużo brudu i radości. Ale wspólny przejazd na dłuższej trasie z pewnością będzie tego wart. No chyba, że młodemu się znudzi.

Facebooktwittermail
Facebook

Gwiezdne Wojny rządzą

Nie musiałem długo czekać, aby młody wykazał, że dobrze jest znać Gwiezdne Wojny. W niedzielę pojechaliśmy do centrum handlowego, gdzie miały być różnorodne atrakcje związane z tym słynnym filmem. Nie muszę ukrywać, że młody nie mógł się doczekać i przebierał od rana nerwowo nogami. Jak się okazało było warto z wielu powodów.

Gwiezdne Wojny

Choć teren przeznaczony na atrakcje nie był zbyt duży, to jednak działo się tam całkiem sporo. Był zatem symulator X-Winga, gdzie siedziało się w wiernie odwzorowanej kabinie, miejsca do robienia zdjęć w kostiumach, testowanie nowych technologii, sterowanie robotami oraz strefa konkursowa.

Młody stwierdził, że on lubi Gwiezdne Wojny, ale nie będzie stał dwie godziny do X-Winga, bo może sobie polatać w domu w wersji LEGO. Zainteresowały go za to roboty. Obaj mieliśmy ubaw po pachy, bo obok R2-D2, BB-8 oraz Choppera, można było sterować Dalekiem. Dla niedoinformowanych, to taki zły z serialu Doctor Who.

Kiedy przyszła kolej na młodego załapał się na szkolenia armii rebeliantów. Dwie, przebrane za Jedi, panie szkoliły maluchy w formie sympatycznych zabaw ruchowych. Młody bawił się świetnie i robił najstraszniejsze miny na świecie. W nagrodę dostał plakat i poszedł dalej.

Akurat działo się coś na scenie konkursowej. Zanim się obejrzałem młody był już pod sceną i obserwował co się dzieje. Prowadzący zadawał różne pytania i za prawidłowe odpowiedzi rozdawał plakaty. Młody oczywiście plakat wygrał, a potem przyszła kolej na konkurs.

Z tłumu dzieciaków, prowadzący miał wybrać ośmioro, które zmierzą się w konkursie wiedzy. Wybierał losowo zgłaszające się dzieci i zadawał im pytanie. Jeżeli dziecko odpowiedziało, to trafiało na scenę. Młody znał odpowiedzi na WSZYSTKIE pytanie i gdy przyszła jego kolej oczywiście bez problemu odpowiedział, że ten śmieszny z uszami to Jar-Jar.

Potem nastąpiły ćwierćfinały. Liczyła się nie tylko wiedza, ale i to, kto szybciej odpowie. Młody rozgromił przeciwnika i trafił do półfinałów. Tu też nie dał starszemu koledze żadnych szans i trafił do finału. Mnie szczęka opadała coraz niżej. Głównie dlatego, że do tej pory nigdy nie udało nam się namówić potomka do udziału w żadnym konkursie. Ten był jego pierwszym.

Zaczął się finał. Z odpowiedzią na pierwsze pytanie (chodziło o Amidalę) szybszy był drugi zawodnik – starszy od młodego o trzy lata. I wtedy padło drugie pytanie. Z głośników leciała muzyka z pierwszego epizodu Gwiezdnych Wojen. Prowadzący zapytał: “Jaki tytuł ma ten utwór?”. Chwila wahania i młody bach – ręka do góry. I odpowiada “No przecież, że Duel of the fates”. Dźwięk opadających szczęk było słychać w całym centrum handlowym.

A potem przyszła kolej na finałowe pytanie, jak ma na imię i nazwisko słynna księżniczka z Gwiezdnych Wojen. Młody był pierwszy, ale z rozpędu się pomylił i odpowiedział Leia Amidala, choć jak sam przyznał wiedział, że Leia Organa. Widocznie emocje wzięły górę lub zasugerował się poprzednią odpowiedzią. Zajął jednak drugie miejsce i dostał w nagrodę figurkę Chewbacci do Disney Infinity.

Młody był bardzo zadowolony, a ja puchłem z dumy jak balon. To było niesamowite przeżycie, które uczciliśmy lodami, a po powrocie domową pizzą. Teraz młody zagląda do skarbonki czy stać go na Disney Infinity.

Facebooktwittermail
Facebook

Używanie źródeł

Podobno jedną z największych bolączek współczesnej młodzieży jest brak umiejętności korzystania ze źródeł. Naukowcy z wielu krajów alarmują, że dzieci i młodzież bezkrytycznie przyjmuje informacje, jakie znajduje w sieci. Do tego nie potrafi zweryfikować ich prawdziwości, ani poszukać dodatkowych źródeł, które mogłyby rozszerzyć ich wiedzę. W rezultacie otrzymują powierzchowną wiedzę, która w zupełności wystarcza jednak, aby przebrnąć przez szkołę.

Korzystanie ze źródeł

Czytałem niedawno, że nawet dla nastolatków problemem jest korzystanie ze słownika, o prawdziwej encyklopedii nie wspominając. To trochę przerażające, ale są też iskierki nadziei. Ostatnio obserwowałem jak młody tworzy swoją wersję Gwiezdnych Wojen. Najpierw wytargał Atlas Galaktyczny, gdzie czytał sobie o którejś planecie. W pewnym momencie wyraźnie się nad czymś zamyślił. Odłożył książkę i pobiegł do swojego pokoju. Po chwili przyniósł z niego Encyklopedię Postaci LEGO Star Wars i zagłębił się w poszukiwaniu. Odnalazł wspomnianego w atlasie bohatera, zrobił notatkę na kartce i poszedł po album z Łotra 1, gdzie dokopał się do kolejnych interesujących go rzeczy. Potem sprawdził jeszcze coś na tablecie, dokończył notatki i wrócił do atlasu.

Z każdym kolejnym krokiem, jaki wykonywał, moja szczęka opadała coraz niżej. Młody nie ma jeszcze ośmiu lat, a już genialnie opanował umiejętność korzystania z wielu, różnorodnych źródeł informacji. W krótkim czasie dowiedział się wszystkiego, co było mu potrzebne do stworzenia pełnego obrazu wydarzeń w historii gwiezdnego uniwersum. Nie zdziwi was zapewne, że młody wie więcej o Gwiezdnych Wojnach niż ja. A co ciekawe, oglądał dotąd tylko starą trylogię.

Oczywiście ktoś może powiedzieć, że wychowuję geeka, a zebrana w ten sposób wiedza niczemu przecież nie służy. Być może, choć nie jest powiedziane, że za lat kilkanaście młody nie zostanie ekspertem od Gwiezdnych Wojen, któremu będą płacić za zebraną wiedzę. Co więcej, uważam, że umiejętność korzystania z wielu źródeł przyda się mu w innych dziedzinach życia. Dla niego jest to zupełnie naturalne i z czasem będzie mu tylko łatwiej. Młody niezmiennie mnie zaskakuje. W tej chwili chce zostać twórcą gier łączących wszystkie jego pasje. Ciekawe co będzie dalej.

Facebooktwittermail
Facebook

Ciastka i cukierki, czyli urodziny kolegi

W weekend Tata Potwora zabrał potomka na urodziny kolegi. Obowiązkowym elementem takich wydarzeń są czekolada, ciastka i cukierki. Jednak tym razem dzieciarnia była od źródła słodkości odrobinę odizolowana, bowiem atrakcje rozgrywały się na wielkiej hali gimnastycznej, a przekąski we wszelkich formach stały na trybunach. W efekcie słodycze podjadali głównie rodzice. I dobrze, bo coś im się też, kurcze blade, od życia należy. Wcinając delicje i szarlotkę dorośli patrzyli, jak młodzież skutecznie niweluje wysiłki dwojących i trojących się animatorów, którzy próbowali zapanować nad rozbrykanym tłumem dzieci.

cukierki

Zabawy były utrzymane w stylu Pokemonowym i wyraźnie się młodzieży podobały. Oczywiście część miała inne pomysły na spędzanie czasu i animatorzy w końcu trochę się poddali i wyturlali dla nich piłkę. Potwór tymczasem zajmował się wspinaczką na wszystkie strome powierzchnie. Wyraźnie sprawiało mu to frajdę. A potem przybiegł wraz z resztą milusińskich na tort, ciasteczka i cukierki. Również rozbijanie piniaty w kształcie Pikachu cieszyło się powodzeniem. Co prawda rodzice obstawiali, że to trzymający ją na drabinie animator dostanie kijem w “piniatę”, ale nic takiego nie nastąpiło. Pokemon pękł i wysypał mnóstwo cukierków.

Dzieciarnia pozbierała trochę i pastwiła się nad resztkami pojemnika. Potwór pozostał w końcu sam na placu boju. Wziął kawałek piniaty w kształcie miski i załadował wszystkimi pozostałymi na miejscu cukierkami. Przyniósł to cichcem Tacie Potwora i kazał zakamuflować celem zabrania do domu. Tata zapytał organizatorkę czy można, a gdy uzyskał potwierdzenie, zabrał górkę dobroci do domu. Po powrocie, Potwór spojrzał na postawiony na stole pojemnik, zrobił minę cierpiętnika i stwierdził

– Nie mogę już jeść więcej słodyczy.

– O, patrz, delicja. – podstępnie powiedział Tata

– Mniam, mniam, mniam.

Facebooktwittermail
Facebook

Page 1 of 20

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén