Miało być częściej, a jest rzadziej. Można powiedzieć, że żyję na takich obrotach, że nie mam kiedy taczek załadować. Ale dzisiaj nie będzie o tym. Dziś opowiem wam historię, która przydarzyła mi się w weekend, gdy trwały Targi Książki w Krakowie. Historię trochę straszną, trochę obrzydliwą i przede wszystkim potwornie wkurzającą. Czułem się, jak ten kot z obrazka, serio.
W niedzielę, ostatni dzień trwania Targów Książki, wybrałem się na nie z młodym. Czytelników bloga raczej nie dziwi fakt, że ośmioletni już potomek, czyta namiętnie komiksy i książki. Raczej nie wyobraża sobie życia bez możliwości czytania, co oczywiście bardzo nas cieszy. Dlatego zapakował się ze mną do samochodu i ruszyliśmy pobuszować na stoiskach.
Pech chce, że po drodze z Kurdwanowa do Nowej Huty (dla niezorientowanych w topografii Krakowa podpowiadam, że jedna dzielnica jest na południu, a druga na północnym wschodzie miasta), jedzie się przez teren, gdzie roi się od billboardów. Do tego jeden z największych, umieszczony jest tak, że widać go przez dłuższy czas, gdy zjeżdża się z potężnej górki w stronę centrum miasta.
I właśnie ten olbrzymi plakat, został wybrany przez szalonych zwyrodnialców, zwących się obrońcami życia poczętego. Piszę o szalonych zwyrodnialcach, choć uwierzcie mi, że po głowie chodzą znacznie mocniejsze określenia i mało które jest cenzuralne. Oczywiście domyślacie się, że na tej olbrzymiej płachcie, smaganej podmuchami orkanu, zaprezentowano zakrwawiony płód. Wielki na kilka metrów, widoczny przez całą drogę z góry. Widziałem go codziennie w drodze do pracy i wkurzał mnie strasznie już wtedy, ale teraz, wypatrzył go też młody.
Widziałem w lusterku, że na jego twarzy obrzydzenie mieszało się z ciekawością. I oczywiście padło pytanie, które musiało paść.
– Tato, a co to jest aborcja?
No żesz kurde balans. Bardzo kur#$ dziękuję obrońcom życia poczętego, że w dniu, który miał być pełen pozytywnych wrażeń, zafundowali mojemu dziecku coś takiego. Bardzo wam #@#% dziękuję bando $%^&$@. Co trzeba mieć w głowie, żeby wieszać takie plakaty? Co trzeba mieć w głowie, żeby pozwalać takie plakaty wieszać? To ma być wrażliwość i obrona dzieci? Serio? Ktoś się ty chyba z $%^#$! na łby pozamieniał!
Wybaczcie mi proszę te wulgaryzmy, ale naprawdę szlag mnie trafił i dalej trzyma, bo jak sobie o tym przypomnę, to nie muszę pić kawy, ciśnienie mi skacze.
Ponieważ mamy zasadę, że nie ma tematów tabu i jeśli dziecko o coś pyta, to należy mu udzielić odpowiedzi, więc zebrałem się w sobie i wyjaśniłem, czym jest zabieg aborcji i dlaczego się go wykonuje. Oczywiście w sposób delikatny, na ile to jest możliwe przy tak trudnym temacie. Młody oczywiście zapytał, czemu ktoś wiesza takie plakaty. Wyjaśniłem mu zatem, że niektórzy mają spaczone poczucie moralnego obowiązku i usiłują przez zastraszenie narzucić swoje poglądy innym. Młody, z bardzo poważną miną, trawił wszystkie zdobyte informacje. Po czym powiedział.
– Nie podoba mi się ten plakat. Jest okropny. Nie powinien tu wisieć.
I zakończył temat. Byłem pod wrażeniem tego, jak dobrze przyjął to wszystko, ale jednocześnie wewnętrznie szlag mnie trafiał, że muszę z dzieckiem rozmawiać o takich tematach. Bo uważam, że ani czas, ani miejsce nie były ku temu odpowiednie. Ale skoro zostałem wywołany do tablicy, to odpowiedzi udzieliłem.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie obchodzi mnie czy ktoś jest za, czy przeciw aborcji. Nie byłem, nie jestem i zapewne nie będę w stanie zabrać głosu w tej sprawie, bo uważam, że nie mam odpowiedniej wiedzy i tak naprawdę prawa oceniać i mówić głośno co o tym myślę. Natomiast, jako ojciec i mężczyzna, który długo czekał na możliwość bycia rodzicem, mam pełne prawo protestować przeciwko takiej manifestacji poglądów. Bez względu na to, po której stronie tej strasznej barykady bym się nie znajdował, nie potrafię zrozumieć dlaczego ktoś wiesza takie plakaty. A także nie rozumiem, dlaczego instytucje miejskie na to pozwalają. Uważam, że jest to przekroczenie wszelkich granic, wstyd i hańba. Nie tędy wiedzie droga!
Jest jednak pozytywny aspekt całej sprawy. Gdy wracaliśmy z targów, widziałem, że plakat częściowo był już naderwany przez wiatr. Gdy w poniedziałek jechałem do pracy, wisiał już w strzępach. Chciałbym wierzyć, że siła wyższa też nie mogła znieść tego plugastwa.