Kiedy byłem w wieku szkolnym nawet lubiłem, gdy przychodziła choroba. To był ten czas, gdy rodzice pozwalali na więcej, a po jednym, dwóch dniach gorączki było już normalnie i człowiek siedział w domu, czytał komiksy, książki, jadł w łóżku i mógł oglądać telewizję na rozkładanym fotelu w dużym pokoju.
Z wiekiem chorowanie straciło wiele ze swego uroku. Po pierwsze każda choroba jest teraz jakaś taka bardziej męcząca. Do tego, odkąd pojawił się młody, to nie ma już spokojnego chorowania. Nie można się zabunkrować w łóżku z książką, komputerem czy konsolą. Jest tak samo, jak zawsze, tylko dochodzą dolegliwości przeróżne.
Weźmy takie dzisiaj. Młody wstał po 7 rano i grzecznie zajął się puszczaniem w kółko jednego utworu ze Star Wars na Spotify. Już było po spaniu. Potem kot nakasztanił potwornie do kuwety i nie zakopał (nos skręcało mimo kataru), więc trzeba było kuwetę oczyścić. Żwirek zapchał sedes. Trzeba było zabawić się w hydraulika, z młodym dobijającym się do drzwi, że on musi właśnie teraz, zaraz, natychmiast i już.
Po doprowadzeniu armatury i się do porządku, młodemu trzeba było zrobić śniadanie. Dobrze, że wiedział dokładnie czego chce, więc było łatwiej. Była 9 rano. Może uda się zawinąć w kocyk i poczytać książkę? Niedoczekanie!
– Tato! Nudzę się!
– I bardzo dobrze synu, nuda jest potrzebna do rozwoju wyobraźni.
– Ale jak tu przyjdziesz, to już się nie będę nudził.
Potem zabawa, sprzątanie pokoju młodego (dokładniej to odgruzowywanie), drugie śniadanie, walka o mycie zębów, o ubranie się, o spakowanie plecaka do szkoły. Tyle szczęścia, że tam odprowadziła go mama.
Usiadłem z książką. I przypomniałem sobie, że mam do napisania super ważny tekst na wczoraj. Napisałem.
Usiadłem z książką. Przypomniałem sobie, że jest piątek i trzeba napisać wpis na bloga. Piszę go właśnie.
Potem usiądę z książką… A nie, bo wtedy młody wraca ze szkoły i mamy grać w LEGO Star Wars. Potem obiad. Zabawy. Mycie i zaganianie młodego do łóżka.
A potem usiądę z książką…