Potwór dalej na urlopie. Dlatego Tata Potwora kończy porządki w domu i korzysta z chwil wolności. W ramach tejże postanowił wybrać się ze znajomymi w Tatry. Plan nie był szczególnie ambitny. Ot, Dolina Pięciu Stawów z możliwością ataku na Szpiglasową lub bardziej lajtowo niebieskim szlakiem do Morskiego Oka. Co prawda prognoza pogody plumkała, że może padać, ale ostrzeżenia zostały zignorowane. Zwłaszcza, że od świtu pogoda była piękna i trójka bohaterów wyruszyła na szlak w dobrych humorach, grzejąc się w promieniach słońca. Tata Potwora, jako wytrawny górołaz, miał w plecaku kurtkę i pelerynę. Doświadczenie wykazało, że mógłby nie mieć. Sapiąc i pufiąc (część męska) oraz z uśmiechem na ustach i bez zadyszki (część żeńska) wyprawa dotarła do schroniska w Pięciu Stawach. Pogoda była piękna. Słońce świeciło, błękitne niebo, nieliczne chmurki, słowem cud, miód malina. Drużna posiliła się w schronisku i udała w głąb doliny. Tam stwierdzono, że część męska nie ma kondycji, aby iść na Szpiglasową i może się zastanowić ewentualnie nad przejściem szlakiem niebieskim. Gdy drużyna dotarła ponownie do schroniska, zza gór wyłoniły się złowrogie chmurzyska. Zapadła decyzja – schodzimy doliną Roztoki.

Tata Potwora to zaklinacz deszczu

Pół godziny później świat był szary i wypełniony hukiem wodospadu lecącego z chmur, doprawiany dawką grozy w postaci piorunów i grzmotów. Buty, kurtki i peleryny przemokły szybciej niż dało się policzyć do dziesięciu. Szlak zamienił sie w rwący potok. Wiało wiatrem. I grozą. Było fantastycznie. Po dwóch minutach drużyna miała mokre wszystko. Deszcz ustał, gdy przemoczona wyprawa dotarła do asfaltowego szlaku do Morskiego Oka. Gdy dzielni zdobywcy gór docierali do parkingu, Tata Potwora zaśmiał się i powiedział “Cha, cha, głupia chmuro, tylko na tyle było cię stać?”. Gruchnął piorun i spadła ściana, dosłownie ściana, deszczu. Po dojściu do samochodu żeńska część drużyny przebierała się w samochodzie, a Tata Potwora stwierdził, że bardziej mokry nie będzie i rozebrał się do bokserek. Wrzucił mokre ciuchy do bagażnika i wsiadł do auta, gdzie miał zapas suchych ubrań. Było dużo śmiechu. Było mniej mokro niż na zewnątrz, ale ciągle mokro.

Gdy dwie godziny później wyprawa wjeżdżała do Krakowa, Tata Potwora powiedział “No, to teraz już nam nic nie grozi”. Gruchnął piorun i spadła ściana wody. Tata Potwora ma odtąd przydomek “Zaklinacz deszczu”.

Facebooktwittermail
Facebook