Tata Potwora

Blog szalonego taty

Tag: wychowanie (Page 2 of 55)

Wyprawa duńska – noc i dzień pierwszy

Emocje już trochę opadły, nadeszła więc chwila, aby opisać naszą ponad tygodniową eskapadę do Danii. Dzięki mojej wspaniałej pracy i zaproszeniu od LEGOLANDU, mieliśmy okazję zwiedzić spory kawałek Jutlandii, a także skoczyć na chwilę do Kopenhagi.

LEGOLAND Holiday Village

Domek LEGO Ninjago w LEGOLAND Holiday Village

Młody nie mógł się doczekać na wyjazd i żył nim przez ostatnie tygodnie. Nie tylko zresztą on, bo ja również przebierałem nogami w boksie startowym. Aby nie tracić niepotrzebnie jednego dnia, postanowiliśmy wyruszyć w drogę wieczorem. Jechaliśmy Potworomobilem, więc było nam wygodnie i mogliśmy spakować wszystko, co tylko przyszło nam do głowy. Przede wszystkim zabraliśmy ciuchy na każdą pogodę, bo prognozy nie były zbyt optymistyczne. Dość powiedzieć, że udało nam się, z trudem, bo z trudem, zmieścić w samochodzie ze wszystkim i punktualnie o 20:37 wyruszyliśmy w trasę.

Zane

Mały duży Zane z LEGO Ninjago

Pogoda była ładna, słońce już się schowało i nie świeciło w oczy – w końcu jechaliśmy na zachód. Drogi do granicy też były znane i dobre, więc jechało się bardzo przyjemnie. Pierwszy postój wypadł przed granicą z Niemcami, gdzie dotankowaliśmy auto i wykonaliśmy szereg innych koniecznych czynności, których pozwolę sobie nie opisać. Przejechaliśmy nad Nysą Łużycką i pognaliśmy “nach Berlin”. Młody, który zdrzemnął się tylko chwilę przed Wrocławiem, był w trybie pełnej aktywności. Słuchał muzyki, gadał i generalnie nie mógł spać. Dlatego też oglądał nocny Berlin, gdy przejeżdżaliśmy przez miasto w środku ciemnej nocy. Jedynymi pojazdami, które łamały ograniczenia prędkości były autokary i ciężarówki na polskich blachach. Generalnie ruch nie był duży.

Ninjago

Plac zabaw LEGO Ninjago w LEGOLAND Holiday Village

Kolejny postój, wypadł już za Berlinem, gdzie dorwała nas też niepogoda. Popadywało trochę do rana, gdy przed Hamburgiem odbiliśmy na drogę 404 na północ. Młody chwilę pospał, ale obudził się na stacji benzynowej i nie spał już do końca podróży. Wielkie wrażenie zrobił na nim most na Kanałem Kilońskim, a potem korek na granicy Duńskiej. Autostrada była ograniczona do jednego pasa i obstawiona policją i służbą graniczną. Jednak nam umundurowana pani kazała jechać dalej. Dalsza droga do Kolding, gdzie odbiliśmy na boczne drogi do Billund przeszła całkiem szybko.

LEGOLAND Holiday Village

Wejścia do restauracji w LEGOLAND Holiday Village pilnują piraci

Wtedy miałem już oczy na zapałki, ale kawa trzymała mnie przy życiu. Spędziłem za kierownicą ponad 12 godzin i przejechałem prawie 1200 kilometrów. Młody pilnie wypatrywał znaków, świadczących, że zbliżamy się do stolicy klocków LEGO. Na wjeździe do miasta, tuż przy fabryce, wypatrzył pierwsze olbrzymie, kolorowe bloki. Podjechaliśmy pod LEGOLAND Holiday Village, gdzie okazało się, że domek już na nas czeka, a także, że zapraszają nas na śniadanie.

LEGOLAND

Przed wejściem do LEGOLAND Holiday Village

Nowiutkie domki utrzymane w stylu LEGO Ninjago spowodowały, że młody oszalał z radości. Na ścianie, nad stołem wisiał wielki plakat, przedstawiający bohaterów. Zasłonki, okleiny na meble czy elementy szaf również nawiązywały do tej niezwykle popularnej serii. W łazience widniały plakaty motywujące do postępowania, jak prawdziwy Ninja. Domek był oczywiście z kuchnią, lodówką i pełnym osprzętem, więc mogliśmy przygotować sobie jedzenie, ale skoro było śniadanie, to poszliśmy do restauracji pirackiej. Poszłoby nam szybciej, gdyby młody co chwila nie stawał przy wszystkich figurkach z LEGO, oraz zachwycał się kaczką, która wlazła w rabatkę pełną bratków.

LEGOLAND Holiday Village

Znajdź dwie kaczki

Napchaliśmy się bekonem, jajkami i robionymi własnoręcznie naleśnikami i korzystając ze słonecznej, choć chłodnej pogody, poszliśmy do LEGOLANDU. Możecie sobie wyobrazić zachwyt młodego, który chłonął wszystkie atrakcje jak gąbka. My byliśmy trochę zząbieni (czyli w wersji zombie), ale obserwowanie czystej radości młodego dodawało nam energii. Odwiedziliśmy Atlantis, gdzie ludziki LEGO szaleją z żyjątkami morskimi, kino 4D (byliśmy na filmie LEGO Nexo Knights), atrakcje Ninjago, które musieliśmy zaliczyć kilka razy. Machanie rękami i trafianie w potwory to naprawdę niezła zabawa. A tunel przeszkód Lloyda młody pokonał na każdym poziomie trudności po kilka razy. Ja tylko na najprostszym.

LEGOLAND

LEGO Atlantis – nasz ludzik wśród ryb

W miasteczku westernowym Mama Potwora poddała się i poszła kupić kawę (nietanią, jak wszystkie posiłki w barach i restauracjach w Danii). Ponieważ pogoda dopisywała, spłynęliśmy canoe, a potem jeszcze chlapaczem wikingów, a także zaliczyliśmy dom strachów. Wciągaliśmy się na linach, kręciliśmy na karuzelach i bujaliśmy na bujawkach. Dobiliśmy się ekspresem polarnym oraz szkołą pilotów, gdzie można zaprogramować swój własny lot. Na to poszliśmy dwa razy, ale kolejnego dnia dołożyliśmy więcej. Odwiedziliśmy też starożytną świątynię, gdzie strzelaliśmy do kolorowych świateł. Atrakcji było tyle, że zabrakło nam czasu na wszystkie. W perspektywie był jednak kolejny dzień. A zabrakło go nam, bo mieliśmy w planach zajrzeć jeszcze do centrum Billund i za kulisy budowy LEGO House.

LEGO House

Wielkie drzewo w LEGO House

Dotarliśmy na miejsce i dzięki kontaktom z mojej poprzedniej wizyty zajrzeliśmy do środka, gdzie powstało wielkie, zbudowane z 6,3 miliona klocków drzewo. LEGO House otwiera się dopiero we wrześniu i wygląda na to, że wszystko będzie gotowe na czas. Potem zjedliśmy obiad w lokalnej restauracji u niezwykle sympatycznego osobnika, który twierdzi, że ma dziesięć różnych narodowości. Spokojnym spacerkiem wróciliśmy jeszcze do LEGOLANDU.

Ninjago

Dwóch prawdziwych Ninja

Zakończyliśmy zabawę wizytą w sklepie, gdzie młody próbował podnosić wszystkie największe pudła z LEGO. Zachwycaliśmy się też nowymi zestawami, które na świecie będą dostępne dopiero 1 czerwca. Zrobiliśmy małe zakupy – zbudowane przez młodego samodzielnie figurki, pociąg LEGOLAND i figurkę Batmana, do której dodawano Batpoda. Tego samego, którego cwaniaki z Allegro sprzedają po 150 zł.

LEGO Star Wars

W sklepie można było spotkać bohaterów Star Wars

Jeśli myślicie, że to był koniec, to jesteście w błędzie. Choć my padaliśmy z nóg, to młody miał jeszcze mnóstwo sił. Odwiedził plac zabaw Ninjago w naszym ośrodku, poszedł oglądać zwierzątka, które tam mieszkają (króliki, kozy i osiołki) oraz skakał przez ponad godzinę na wielkiej trampolinie. Biegał też po torze przeszkód. Słowem, bawił się wyśmienicie.

LEGOLAND Holiday Village

Dokarmianie królika w LEGOLAND Holiday Village

Po powrocie do domku rodzina padała po kolei do łóżek. Zostałem ostatni na posterunku, wrzucając fotki na Facebooka, ale i potem zacząłem zasypiać. To był naprawdę intensywny czas, a przecież dalej miało być równie ciekawie.

Facebooktwittermail
Facebook

Rower, podejście drugie

Wychodzi na to, że mogę zostać prorokiem. W kwietniu 2015 roku pisałem “Jeszcze jakieś dwa lata znoju i będzie można jeździć razem na wycieczki”. I proszę bardzo. Mamy kwiecień roku 2017 i młody jeździ na rowerze jak szalony. Wszystko odbyło się w ostatni weekend, co więcej w prima aprilis. Gdy moja małżonka zaproponowała, żeby odkręcić boczne kółka od roweru i zabrać młodego do Parku Lotników, nie sądziłem, że uda nam się cokolwiek osiągnąć. Od ponad dwóch lat starałem się zachęcić potomka do jazdy na rowerze, a skutki były co najwyżej średnie. Dlatego nie kwapiłem się specjalnie do tej wyprawy, zwłaszcza, że chciałem się zdrzemnąć po przedwczesnej pobudce. Nie było mi to jednak dane.

Młody pokochał rower

Pogoda była przepiękna, więc w sumie po chwili nawet nie bardzo żałowałem, że muszę ruszyć cztery litery z domu. W perspektywie miałem co prawda mnóstwo pracy, ale przecież robota nie zając, zawsze zdąży człowieka dopaść i przygnieść do ziemi. Na parkingu wydłubałem z bagażnika rowerek, a mama usadziła na nim młodego i stał się cud. Potomek wziął się i pojechał. Tak po prostu, z lekkim tylko popychem. Fru i już. Stałem zbaraniały i nie mogłem zebrać szczęki z rozgrzanego asfaltu. Co prawda z hamowaniem było trochę gorzej, a i kolejne starty sprawiały pewne trudności, to jednak widać było, że jest wielka chęć jazdy.

Objechaliśmy cały park. Spędziliśmy trochę czasu na tropieniu wiewiórek i graniu w piłkę, a potem pojechaliśmy uczcić osiągnięcia lodami i dobrym obiadem. Po powrocie na osiedle młody ciągle chciał iść na rower. To było niesamowite. Ganiał na nim z kumplami i szło mu coraz lepiej. Sytuacja powtórzyła się w niedzielę. Potomek jeździł jak szalony, tylko dalej nie szło mu z hamowaniem. Doszło zatem do tego, do czego dojść musiało. Potężna kraksa połączona z wywrotką i zdarciem kolana. Nastąpiło chwilowe obrażenie na rower. Jednak po południu znów można było ruszyć do akcji.

Młody szalał tym razem z mamą. Potrenował hamowanie i spędził na rowerze kolejnych kilka godzin. Wyraźnie mu się to spodobało i można oczekiwać, że lada dzień będzie chciał, żeby jeździć z nim na dłuższe wyprawy. Oznacza to, że będę musiał odkurzyć swój rower, który ostatnio był w użyciu w 2012 roku podczas wyprawy do Norwegii. Przeczuwam wymianę dętek, odrdzewianie i inne radosne regulacje. Będzie dużo brudu i radości. Ale wspólny przejazd na dłuższej trasie z pewnością będzie tego wart. No chyba, że młodemu się znudzi.

Facebooktwittermail
Facebook

Nie ma to jak choroba. Można usiąść z książką

 

Kiedy byłem w wieku szkolnym nawet lubiłem, gdy przychodziła choroba. To był ten czas, gdy rodzice pozwalali na więcej, a po jednym, dwóch dniach gorączki było już normalnie i człowiek siedział w domu, czytał komiksy, książki, jadł w łóżku i mógł oglądać telewizję na rozkładanym fotelu w dużym pokoju.

choroba

Z wiekiem chorowanie straciło wiele ze swego uroku. Po pierwsze każda choroba jest teraz jakaś taka bardziej męcząca. Do tego, odkąd pojawił się młody, to nie ma już spokojnego chorowania. Nie można się zabunkrować w łóżku z książką, komputerem czy konsolą. Jest tak samo, jak zawsze, tylko dochodzą dolegliwości przeróżne.

Weźmy takie dzisiaj. Młody wstał po 7 rano i grzecznie zajął się puszczaniem w kółko jednego utworu ze Star Wars na Spotify. Już było po spaniu. Potem kot nakasztanił potwornie do kuwety i nie zakopał (nos skręcało mimo kataru), więc trzeba było kuwetę oczyścić. Żwirek zapchał sedes. Trzeba było zabawić się w hydraulika, z młodym dobijającym się do drzwi, że on musi właśnie teraz, zaraz, natychmiast i już.

Po doprowadzeniu armatury i się do porządku, młodemu trzeba było zrobić śniadanie. Dobrze, że wiedział dokładnie czego chce, więc było łatwiej. Była 9 rano. Może uda się zawinąć w kocyk i poczytać książkę? Niedoczekanie!

– Tato! Nudzę się!

– I bardzo dobrze synu, nuda jest potrzebna do rozwoju wyobraźni.

– Ale jak tu przyjdziesz, to już się nie będę nudził.

Potem zabawa, sprzątanie pokoju młodego (dokładniej to odgruzowywanie), drugie śniadanie, walka o mycie zębów, o ubranie się, o spakowanie plecaka do szkoły. Tyle szczęścia, że tam odprowadziła go mama.

Usiadłem z książką. I przypomniałem sobie, że mam do napisania super ważny tekst na wczoraj. Napisałem.

Usiadłem z książką. Przypomniałem sobie, że jest piątek i trzeba napisać wpis na bloga. Piszę go właśnie.

Potem usiądę z książką… A nie, bo wtedy młody wraca ze szkoły i mamy grać w LEGO Star Wars. Potem obiad. Zabawy. Mycie i zaganianie młodego do łóżka.

A potem usiądę z książką…

Facebooktwittermail
Facebook

Gwiezdne Wojny rządzą

Nie musiałem długo czekać, aby młody wykazał, że dobrze jest znać Gwiezdne Wojny. W niedzielę pojechaliśmy do centrum handlowego, gdzie miały być różnorodne atrakcje związane z tym słynnym filmem. Nie muszę ukrywać, że młody nie mógł się doczekać i przebierał od rana nerwowo nogami. Jak się okazało było warto z wielu powodów.

Gwiezdne Wojny

Choć teren przeznaczony na atrakcje nie był zbyt duży, to jednak działo się tam całkiem sporo. Był zatem symulator X-Winga, gdzie siedziało się w wiernie odwzorowanej kabinie, miejsca do robienia zdjęć w kostiumach, testowanie nowych technologii, sterowanie robotami oraz strefa konkursowa.

Młody stwierdził, że on lubi Gwiezdne Wojny, ale nie będzie stał dwie godziny do X-Winga, bo może sobie polatać w domu w wersji LEGO. Zainteresowały go za to roboty. Obaj mieliśmy ubaw po pachy, bo obok R2-D2, BB-8 oraz Choppera, można było sterować Dalekiem. Dla niedoinformowanych, to taki zły z serialu Doctor Who.

Kiedy przyszła kolej na młodego załapał się na szkolenia armii rebeliantów. Dwie, przebrane za Jedi, panie szkoliły maluchy w formie sympatycznych zabaw ruchowych. Młody bawił się świetnie i robił najstraszniejsze miny na świecie. W nagrodę dostał plakat i poszedł dalej.

Akurat działo się coś na scenie konkursowej. Zanim się obejrzałem młody był już pod sceną i obserwował co się dzieje. Prowadzący zadawał różne pytania i za prawidłowe odpowiedzi rozdawał plakaty. Młody oczywiście plakat wygrał, a potem przyszła kolej na konkurs.

Z tłumu dzieciaków, prowadzący miał wybrać ośmioro, które zmierzą się w konkursie wiedzy. Wybierał losowo zgłaszające się dzieci i zadawał im pytanie. Jeżeli dziecko odpowiedziało, to trafiało na scenę. Młody znał odpowiedzi na WSZYSTKIE pytanie i gdy przyszła jego kolej oczywiście bez problemu odpowiedział, że ten śmieszny z uszami to Jar-Jar.

Potem nastąpiły ćwierćfinały. Liczyła się nie tylko wiedza, ale i to, kto szybciej odpowie. Młody rozgromił przeciwnika i trafił do półfinałów. Tu też nie dał starszemu koledze żadnych szans i trafił do finału. Mnie szczęka opadała coraz niżej. Głównie dlatego, że do tej pory nigdy nie udało nam się namówić potomka do udziału w żadnym konkursie. Ten był jego pierwszym.

Zaczął się finał. Z odpowiedzią na pierwsze pytanie (chodziło o Amidalę) szybszy był drugi zawodnik – starszy od młodego o trzy lata. I wtedy padło drugie pytanie. Z głośników leciała muzyka z pierwszego epizodu Gwiezdnych Wojen. Prowadzący zapytał: “Jaki tytuł ma ten utwór?”. Chwila wahania i młody bach – ręka do góry. I odpowiada “No przecież, że Duel of the fates”. Dźwięk opadających szczęk było słychać w całym centrum handlowym.

A potem przyszła kolej na finałowe pytanie, jak ma na imię i nazwisko słynna księżniczka z Gwiezdnych Wojen. Młody był pierwszy, ale z rozpędu się pomylił i odpowiedział Leia Amidala, choć jak sam przyznał wiedział, że Leia Organa. Widocznie emocje wzięły górę lub zasugerował się poprzednią odpowiedzią. Zajął jednak drugie miejsce i dostał w nagrodę figurkę Chewbacci do Disney Infinity.

Młody był bardzo zadowolony, a ja puchłem z dumy jak balon. To było niesamowite przeżycie, które uczciliśmy lodami, a po powrocie domową pizzą. Teraz młody zagląda do skarbonki czy stać go na Disney Infinity.

Facebooktwittermail
Facebook

Matematyka superbohaterów

Młody uwielbia superbohaterów. Co prawda, zna ich tylko z gier i wersji LEGO, bo na czytanie komiksów tego typu jest jeszcze za mały. Jednak doskonale orientuje się w ich hierarchiach, zwyczajach i mocach. Wydaje się, że zna superbohaterów lepiej niż ja, a przecież przez lata zbierałem komiksy, oglądałem filmy i gromadziłem na ich temat informacje. Z wiekiem, trochę z tego wyrosłem, ale niestety nie do końca.

Superbohaterowie

Pisałem już kilka razy o tym, że nie podoba mi się to, że młody wyrasta na geeka czy też nerda. Z jednej strony to fajnie, że potrafi gromadzić wiedzę z wielu źródeł, z drugiej prawdopodobnie okaże mu się nieprzydatna w prawdziwym życiu. W efekcie zamiast skupić się na zdobyciu sensownego zawodu, zajmie się, jak ja, grami rpg, albo czymś równie czasochłonnym i nieprzynoszącym wymiernych korzyści.

Istnieje wszakże możliwość, że upodobanie do superbohaterów mu się opłaci. Jest sporo firm, które szukają ludzi obeznanych z danym uniwersum, aby pilnowały spójności kolejnych komiksów, książek, filmów i seriali. Ale szansa na to, że trafi mu się akurat taka fucha jest nikła. Prędzej po prostu zrobi sobie z głowy śmietnik i zamiast tabel statystycznych będzie wiedział, w którym roku Batman przestał nosić majtki na spodniach.

Martwię się, że już trochę za późno, aby skierować młodego na dobrą drogę. Może, gdyby wywalić z domu całą fantastykę, komiksy, gierki i inne rozpraszacze, to udałoby się osiągnąć ten cel. Ale to oczywiście nie nastąpi, co zapewne jest potężnym rodzicielskim błędem.

Tymczasem młody chłonie popkulturę. Ostatnio podsłuchaliśmy, że stworzył matematykę superbohaterów. Siedząc w łazience mruczał pod nosem:

– Spiderman podzielone przez Iron Man równa się 60.

A chwilę później:

– Hulk dodać Abomination równa się bitwa.

Obawiam się, że nie ma już dla niego ratunku.

Facebooktwittermail
Facebook

Page 2 of 55

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén