Weekend przyniósł całe mnóstwo atrakcji. Najważniejszą były obchody urodzin jednego z lepszych kumpli Potwora. Impreza odbywała się w domu jubilata, a hasłem przewodnim była Misja na Marsa. Potwór przeczytał zaproszenie chyba ze sto razy i poziom ekscytacji rósł u niego z każdą godziną. Wcześniej wybrał prezenty dla kolegi, czyli dwa zestawy LEGO Mixels. Tata Potwora został wyekspediowany po ich zakup, którego dokonał w sposób właściwy ku zadowoleniu potomka. Bestia została wystrojona, prezent spakowany i cała rodzina ruszyła w drogę. Składanie życzeń było krótkie: “Cześć, tu masz prezent, w co się bawimy?”. Po czym obaj zaczęli biegać dookoła wydając z siebie dzikie wrzaski. Sytuacja powtarzała się, gdy przybywali kolejni goście. W sumie w pomieszczeniu znalazło się chyba 11 sztuk dzieciarni wydając z siebie odgłosy zdolne zagłuszyć startujący odrzutowiec. Co wrażliwsi dorośli szukali zatyczek do uszu. A potem nastąpiła część programowa.

mars

Młodzież otrzymała kosmiczne legitymacje, do których wklejono ich zdjęcia. Jubilat, jako kapitan misji, podpisywał wszystkie egzemplarze, co chwilę trwało, ale wyraźnie napawało go dumą. Potem przyszedł czas na przymierzanie kasków kosmicznych wykonanych z kartonów po winie. Dzieciarnia ozdabiała je różnymi esami-floresami, a Potwór na swoim wypisał wielkimi literami OCHRONA. Po czym biegał z mieczem samurajskim twierdząc, że chroni misję przed złymi kosmitami. Ponieważ na Marsie dzielni kosmonauci mieli szukać złowrogiej Piniaty w kształcie króla świń z Angry Birds, trzeba było przygotować koszyczki na cukierki. Ich lepienie i ozdabianie też chwilę trwało, ale sprawiło wiele radości. Był też przepyszny tort i śpiewanie Sto Lat.

A potem przyszedł czas na clue programu, czyli start rakiety kosmicznej. Licząca sobie dobre 2 metry wysokości robiła imponujące wrażenie. Tata jubilata wyniósł ją na taras i podłączył do instalacji startowej. Dzieci obserwowały wszystko z wnętrza domu. Rakieta została podpięta do żyłki, która z kolei była przymocowana do wyglądającej groźnie kombinacji drabiny i grabii zawieszonych na balkonie. Lont został podpalony. Tata jubilata pociągnął za linkę. Linka się urwała. Rakieta zaczęła wydzielać od dołu mnóstwo płomieni, ale nie bardzo startowała. Za to zaczęła się dość gwałtownie palić. Dobrze, że na podorędziu była gaśnica. Kłęby piany i dymu spowiły rakietę, która za nic miała sobie strażackie umiejętności dorosłych i nie przestała się palić. Ponieważ nie było prawie nic widać Tata jubilata skorzystał z okazji, chwycił pojazd i popędził kurcgalopem dookoła domu ciągnąc za sobę obfity płomień i kłęby dymu. Dzieci zgodnie uznały, że rakieta poleciała i gna w stronę Marsa. W czasie, gdy młodzież szykowała się do poszukiwania Piniaty, Tata jubilata latał z wiadrami wody za dom, gdzie rakieta dokonywała żywota w malowniczych jęzorach ognia.

Później nastąpiły poszukiwania skrabu. Po jego odnalezieniu Tata Potwora wyręczył biegających z wodą gospodarzy w przywiązaniu Piniaty do barierki schodów. Dzieci zmasakrowały obiekt plastikowym kijem baseballowym i dorwały się do cukierków. To cud, że nie dostały zapaści cukrowej. Powracający z akcji pożarniczej gospodarz postanowił przestraszyć młodzież i założył resztki Piniaty na głowę. Pożałował tego gorzko chwilę później, gdy dostał kilka ciosów baseballem. Było wiele radości.

To była bardzo udana impreza, Tata Potwora jest pełen podziwu dla gospodarzy, którzy przygotowali tyle atrakcji i wyraźnie dobrze się przy tym bawili. W drodze powrotnej Mama Potwora stwierdziła, że urodziny bestii odbędą się poza domem. Tata Potwora zgodził się z nią całkowicie.

Facebooktwittermail
Facebook