Bez wieczornego czytania dzień Potwornickich byłby nieważny. Ostatnio na warsztat trafiły Dzieci z Bullerbyn. Wydawać by się mogło, że książka, która powstała w 1947 roku nie ma szans przebić się do otoczonego nowoczesnymi wynalazkami dziecka. Nic bardziej mylnego. Potwór chłonął opowieść z wypiekami na twarzy i domagał się przedłużenia czasu czytania poza zakres wytrzymałości głosowej Taty Potwora. Jak to jest, że książka, na której wychował się Dziadek, a później Tata Potwora, ciągle znajduje akceptację w oczach żyjących w zupełnie innych epokach dzieci. O ile jeszcze dzieciństwo Dziadka Potwora było zbliżone do realiów opisanych w książce, to już wychowane wśród bloków kolejne pokolenie nie miało za bardzo możliwości doznać tej beztroski. A co dopiero mówić o Potworze, który nie dość, że mieszka w dużym mieście, to jeszcze otoczony jest wynalazkami, o których pisarce nawet nie mogło się śnić. Zafascynowanie Potwora pokazuje, że książka dla dzieci nie musi być mroczna, napakowana odniesieniami do technologii i pełna fantastyki, aby być ciekawą i wciągającą. Prawdziwy cud.

Dzieci z Bullerbyn
Myślę, że podstawą sukcesu Dzieci z Bullerbyn jest narracja. Pokazanie akcji z perspektywy bohaterki, z którą w taki czy inny sposób można się utożsamiać. Dziecko czuje, że to pisał ktoś, kto myśli podobnie jak ono. To nie jest zewnętrzny, obojętny narrator. Drugi ważny atut tej książki, to beztroska, skupienie się na rzeczach codziennych i prostych. Zabawach, które nie wymagają wydania olbrzymich pieniędzy, a raczej bogatej wyobraźni i odrobiny chęci. Wyraźnie widziałem, jak młodemu błyszczą oczy, gdy czytaliśmy o nocnej wyprawie nad jezioro pełne raków, albo o pływaniu łódką po jeziorze i wspinaczkach na skały. Te proste rzeczy trafiają do dzieci równie skutecznie, jak nie lepiej, niż wszystkie wyszukane elektroniczne gadżety i wynalazki. Być może nie do wszystkich. Byłem naprawdę zaskoczony, że Dzieci z Bullerbyn mają ciągle taką siłę oddziaływania na dziecięcą wyobraźnię. To naprawdę ponadczasowa lektura. Przetestujcie na swoich dzieciach, warto.

Facebooktwittermail
Facebook