Tata Potwora

Blog szalonego taty

Category: Wyjazdy (Page 2 of 4)

Na podbój Beskidu Makowskiego

Po sukcesie wyprawy do Ogrodzieńca, zdecydowano, że warto zabrać Potwora z kolegą na wyprawę niskogórską. W założeniu rodziców obu bestii, miały się one nakręcać wzajemnie do wysiłku i maszerowania po szlakach Beskidu Makowskiego. Plan zakładał start w schronisku w Kudłaczach, przejście na Lubomir, a potem powrót pętlą przez Porębę. Biorąc pod uwagę fakt, że Potwór wlazł na Kasprowy, wydawało się to niewielkim wysiłkiem. Jak zawsze, życie (oraz dzieci) zweryfikowały zapędy rodzicielskie.

Widoki z Beskidu Makowskiego

 

Przede wszystkim zmianie musiał ulec pierwszy odcinek trasy, gdy okazało się, że czerwonym szlakiem z Kudłaczy pędzi stado wściekłych rowerzystów. Dlatego nastąpiła szybka ucieczka na szlak czarny, który co prawda prowadzi do tego samego punktu, ale ma trochę ostrzejsze podejście. I tu zaczęły się schody. Młodzież zamiast nakręcać się do marszu, zaczęła nakręcać się do marudzenia, postojów i jęczenia, że nogi bolą, padają na twarz i w zasadzie to już zgon, kaplica i mogiła. Odrobiną motywacji była ucieczka jucznych wołów (w tej roli rodzice) z zaopatrzeniem. W końcu drużyna dotarła na szczyt Łysiny, gdzie nastąpił piknik. Wtedy też minął drużynę znajomy rodzic, biorący udział w wyścigu.

Wyprawa po szczytach Beskidu Makowskiego

Po popasie ekipa poczłapała szczytami na Lubomir, gdzie wedle mapy miało znajdować się obserwatorium astronomiczne. Ku radości rodziców oraz częściowemu znudzeniu młodzieży, można było je zwiedzać. Obejrzano zatem piękną prezentację tematyczną, stary teleskop, a także popatrzono sobie przez inne urządzenie na słońce. Później nastąpiło szukanie geoskrytki, mała awantura o to, kto ma zabrać zostawiony tam prezent (w rezultacie pozostał, bo trudno go było przepołowić), a następnie kolejny popas. Wędrówka powrotna pełna była jęków Potwora, że boli go głowa. Kolega wtórował mówiąc o bólu nóg. Jakim cudem ekipa dotarła do Łysiny, gdzie Tata Potwora odnalazł drugą geoskrytkę, tego nie wie nikt. Zejście do Kudłaczy też było pełne marudzenia, tonowanego przez popasy w krzakach jeżyn.

Jakimś cudem, Potwory, które nie miały siły iść, nabrały wigoru i szalały na placu zabaw. Potem była batalia obiadowa i zejście do samochodu. Niestety z kąpieli w rzece nic nie wyszło, bo słońce schowało się już za wzgórzami, a i dogodnego miejsca nie udało się łatwo zlokalizować. Potem jeszcze tylko plac zabaw w Myślenicach, porcja frytek i… Potwór padł w aucie i zachrapał. Kolega okazał się bardziej wytrzymały.

Po powrocie Tata Potwora dowiedział się, że góry sa niefajne, podobnie jak wspinaczka i spacery po lesie. Fajna jest czekolada, plac zabaw i jeżyny. Następną wyprawę rodzice odbędą chyba sami. Tylko komu podrzucić Potwora?

Facebooktwittermail
Facebook

Zawrót głowy w Ogrodzieńcu

W ramach zapewniania Potworowi wakacyjnych atrakcji przygotowana została wyprawa do Ogrodzieńca i okolic. Na tę wycieczkę męska część rodziny Potwornickich wybrała się z rodziną kolegi Potwora. Droga wiodła do Ogrodzieńca, a w zasadzie Podzamcza, gdzie obok ruin pięknego zamku znajduje się szereg atrakcji dla młodzieży. Przede wszystkim jest tam park doświadczeń, przypominający ten w Krakowie. Na nim chłopaki spędzili całkiem dużo czasu, sprawdzając poszczególne eksperymenty i korzystając z możliwości zakręcenia się na żyroskopie. Tata Potwora akurat tej atrakcji nie zaliczył, ale wybrał się na symulator dachowania samochodem, co było całkiem fajnym przeżyciem. Po eksperymentach, młodzież popędziła na plac zabaw z dmuchańcem i karuzelą. W tej ostatniej nie mogli się do końca porozumieć, gdzie chcą siedzieć, więc w rezultacie każdy wylądował gdzie indziej. Jednak najwięcej radości sprawiła chłopakom jazda na wózkach w rynnie. Niestety nie mogą jeszcze jeździć sami, więc byli skazani na podróż z rodzicami. Później, w oparach mżawki, drużyna zwiedzała park miniatur, gdzie w Smoczej Jamie na Wawelu zalągł się jakiś dinozaur czy coś innego. Na deser został pałac strachów, który dzieci nie przestraszył, a rodziców mocno rozśmieszył, ale wszystkim się podobał. Dodatkowe wrażenia z tego miejsca opisane są na blogu Poligon.

Wyprawa do Ogrodzieńca
Po zwiedzaniu, przyszedł czas na posiłek. Niedaleko znajduje się patronacka restauracja Browaru na Jurze, który Tata Potwora bardzo sobie ceni. Obiad był doskonały, danie dla dzieci Potwór pochłonął prawie w całości, a do tego niedrogi. Na wieczornego grilla Tata Potwora zakupił kilka dobrych piw, w bardzo dobrych cenach. W drodze do Krakowa drużyna zahaczyła jeszcze o zamek w Smoleniu. Oddany dla turystów jesienią zeszłego roku, robi wrażenie. Do tego ekipie sprzyjało szczęście, bo obecny na miejscu przewodnik, zrobił pełnowymiarowe oprowadzanie po odrestaurowanych włościach. Młodzież szalała lub kryła się przed pszczołami, a dorośli korzystali z bogatej wiedzy pasjonata. Pogoda też się poprawiła i widoki na okolicę z zamkowej wieży zachwycały. Powrót do domu upłynął przyjemnie. Młodzież wariowała, rodzice, poza kierowcą, trochę przysypiali. Było naprawdę fantastycznie. Najważniejsze jest jednak to, że wszyscy byli zadowoleni. Może czeka nas jeszcze jakaś wspólna wyprawa, kto wie.

Facebooktwittermail
Facebook

Szczytowy atak na Kasprowy Wierch

Tata Potwora uwielbia góry. A, że do Tatr ma wyjątkowo niedaleko, to co jakiś czas pakuje się w samochód i rusza na szlak. Stara się też zaszczepić miłość do górskich wędrówek u Potwora. Nie jest to zadanie łatwe, bo choć młodzian lubi wypady z rodzicem, to jednak szybko męczy go monotonia wędrówki i włącza tryb marudy. Najlepszym sposobem na zniwelowanie tego stanu jest zapodanie zewnętrznego bodźca. Może nim być motywator w postaci czekolady po zdobyciu szczytu, ciasteczko w połowie drogi czy też coś mniej przyziemnego – obietnica ładnego widoku czy śniegu. Doskonale do wspinaczki skłania też rówieśnik lub rówieśniczka. Dzieci nakręcają się wtedy same i gadając o wszystkim nie zauważają trudów drogi. Trochę gorszym, ale ciągle dobrym rozwiązaniem, jest “zewnętrzny” dorosły – wujek, ciocia, dziadek czy kto tam jeszcze, kto zajmie Potwora rozmową i zachęci do wędrówki. To rzeczywiście działa. Tym razem na wyprawę w góry wybrał się z Potwornickimi wujek naukowiec, z którym Potwór dzielił się swoimi pomysłami na gry tabletowe.

Wyprawa na Kasprowy Wierch

Tata Potwora postanowił sprawdzić czy Potwór da radę wyjść na grań Tatr. Wybrał zatem uważany za najłatwiejszy szlak na Kasprowy Wierch. Trzy godziny marszu, w zestawie z marudzącym Potworem zamieniły się w prawie 4. Głównie ze względu na częste postoje. To ciekawe, że na placu zabaw młody może ganiać non-stop przez kilka godzin i nie odczuwać zmęczenia, a na szlaku pierwszy postój planuje już po 10 minutach. Jednak mimo sapania i pufania, wdrapał się na szczyt i był z siebie bardzo dumny. Trudno mu się zresztą dziwić. Po zjedzeniu czekolady, drużyna ruszyła dalej, aby zdobyć Beskid, pierwszy szczyt powyżej 2000 metrów, na który wszedł Potwór. Co ciekawe, na widok Świnicy i niewinne pytanie czy nie wybrałby się tam, bestia stanowczo zaprotestowała. Oczywiście Tata Potwora ma jeszcze jakieś resztki rozumu w głowie i nie zabrałby na ten szczyt potomka. Zejście przez Liliowe do Murowańca, ukoronowane było kolejną litanią marudzenia, że czemu ten szlak idzie w dół. W górę źle, w dół źle, ma być po płaskim. W Murowańcu tłum ludzi zniechęcił do czekania na posiłek i drużyna skorzystała z zapasów, po czym ruszyła do Kuźnic. Zmordowani ośmiogodzinnym marszem zasiedli przy obiedzie, po czym zjechali na parking, gdzie czekał samochód.
Tata Potwora był przekonany, że młody padnie w drodze do Krakowa, ale przez całą drogę gadał, wspominał i słuchał muzyki. Padł za to wycieńczony wujek. Na pytanie, co najbardziej podobało się Potworowi w górach padła, w sumie oczekiwana, odpowiedź: “Czekolada”.

Facebooktwittermail
Facebook

Stęskniony Potwór

Tata Potwora wiedział, że Potwór był bardzo stęskniony. Dwa tygodnie to dość czasu, aby mimo mnóstwa atrakcji zacząć odczuwać tęsknotę za domem. I rzeczywiście pod koniec wyjazdu młodzieniec zaprezentował wysoki poziom zmęczenia materiału. Gdy wysiadał na dworcu w Warszawie i zobaczył Tatę, to rzucił mu się na szyję i nie chciał długo puścić. Wyglądał przy tym na mocno zmęczonego wrażeniami. Nawet nie bardzo miał ochotę iść gdziekolwiek i niespecjalnie interesowała go okolica. Owszem, zajrzał do sklepu z klockami, ale też nie było tu przesadnego entuzjazmu. Po prostu chciał już jechać razem z rodzicami do domu. I tak też uczyniliśmy żegnając zalaną deszczem Warszawę z silnym postanowieniem, że wrócimy tu jeszcze na kilka dni zwiedzania. Oczywiście na wylocie wbiliśmy się w pielgrzymkę, bo ŚDM, to było widać mało i Tacie Potwora trzeba było jeszcze godziny w korku do wtóru pieśni podniosłych i radosnych.

Tęsknota
Potwór przez całą drogę gadał jak najęty. Opowiadał co się działo podczas wyjazdu, z kim bawił się najlepiej, a z kim tylko dobrze. Buzia mu się nie zamykała, a jeśli już to tylko wtedy, gdy zajmował się katalogiem LEGO. W pewnej chwili poprosił o wyłączenie muzyki, bo musi się skupić. Po czym wyjął zeszyt i zaczął notować swoje nowe wymyślone smoki do gry bazującej na czymś, w co gra na tablecie. Swoją drogą zeszyt ten pełen jest różnych pomysłów na zabawy. Wygląda na to, że Potwór idzie w ślady rodziców i zostanie literatem, albo innym twórcą. A przecież mógłby zostać miłośnikiem strojów sportowych. Nadmierna ambicja i oczekiwania wobec świata to nie jest dobra recepta na przyszłość – przynajmniej patrząc na przykład Taty Potwora. Droga do domu minęła naprawdę przyjemnie, a potem młodzieniec wszedł do domu. Obleciał zadowolony wszystkie pomieszczenia i zobaczył co czeka na kanapie. Trzy razy chodził sprawdzać czy mu się nie przewidziało. A kiedy w końcu padł w łóżeczku przytulony do stada pluszaków na twarzy widniał mu pełny uśmiech. “Nareszcie w domu” – powiedział i zasnął.

Facebooktwittermail
Facebook

Zaklinacz deszczu

Potwór dalej na urlopie. Dlatego Tata Potwora kończy porządki w domu i korzysta z chwil wolności. W ramach tejże postanowił wybrać się ze znajomymi w Tatry. Plan nie był szczególnie ambitny. Ot, Dolina Pięciu Stawów z możliwością ataku na Szpiglasową lub bardziej lajtowo niebieskim szlakiem do Morskiego Oka. Co prawda prognoza pogody plumkała, że może padać, ale ostrzeżenia zostały zignorowane. Zwłaszcza, że od świtu pogoda była piękna i trójka bohaterów wyruszyła na szlak w dobrych humorach, grzejąc się w promieniach słońca. Tata Potwora, jako wytrawny górołaz, miał w plecaku kurtkę i pelerynę. Doświadczenie wykazało, że mógłby nie mieć. Sapiąc i pufiąc (część męska) oraz z uśmiechem na ustach i bez zadyszki (część żeńska) wyprawa dotarła do schroniska w Pięciu Stawach. Pogoda była piękna. Słońce świeciło, błękitne niebo, nieliczne chmurki, słowem cud, miód malina. Drużna posiliła się w schronisku i udała w głąb doliny. Tam stwierdzono, że część męska nie ma kondycji, aby iść na Szpiglasową i może się zastanowić ewentualnie nad przejściem szlakiem niebieskim. Gdy drużyna dotarła ponownie do schroniska, zza gór wyłoniły się złowrogie chmurzyska. Zapadła decyzja – schodzimy doliną Roztoki.

Tata Potwora to zaklinacz deszczu

Pół godziny później świat był szary i wypełniony hukiem wodospadu lecącego z chmur, doprawiany dawką grozy w postaci piorunów i grzmotów. Buty, kurtki i peleryny przemokły szybciej niż dało się policzyć do dziesięciu. Szlak zamienił sie w rwący potok. Wiało wiatrem. I grozą. Było fantastycznie. Po dwóch minutach drużyna miała mokre wszystko. Deszcz ustał, gdy przemoczona wyprawa dotarła do asfaltowego szlaku do Morskiego Oka. Gdy dzielni zdobywcy gór docierali do parkingu, Tata Potwora zaśmiał się i powiedział “Cha, cha, głupia chmuro, tylko na tyle było cię stać?”. Gruchnął piorun i spadła ściana, dosłownie ściana, deszczu. Po dojściu do samochodu żeńska część drużyny przebierała się w samochodzie, a Tata Potwora stwierdził, że bardziej mokry nie będzie i rozebrał się do bokserek. Wrzucił mokre ciuchy do bagażnika i wsiadł do auta, gdzie miał zapas suchych ubrań. Było dużo śmiechu. Było mniej mokro niż na zewnątrz, ale ciągle mokro.

Gdy dwie godziny później wyprawa wjeżdżała do Krakowa, Tata Potwora powiedział “No, to teraz już nam nic nie grozi”. Gruchnął piorun i spadła ściana wody. Tata Potwora ma odtąd przydomek “Zaklinacz deszczu”.

Facebooktwittermail
Facebook

Page 2 of 4

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén